poniedziałek, 31 marca 2014

W co warto grać - czyli o regrywalności słów kilka

Tak stoję przed półką, szafą, pudłami i komodą z grami i zastanawiam się. W co warto grać? W co mam zagrać zaraz? W co zagrać jutro? W co prawdopodobnie nigdy już nie zagram? W co (jeśli zaraz zagram) będę grał 6 godzin, a w co codziennie, bo zakocham się na nowo?

I ten dylemat pojawia się za każdym razem. Na szczęście moja trzeźwo-myśląca żona potrafi podjąć tę decyzję za mnie. I co z tego, skoro to ona zakocha się w czymś na nowo i będziemy grać np. w Carcassonne co wieczór przez następny miesiąc? Na czym to polega? Jak to właściwie działa?
Cały sekret tkwi w tzw. replayability (po polsku "regrywalność"). Możemy wyróżnić kilka jej poziomów:

1. Zagrasz raz we wszystkie możliwe scenariusze i schowasz. - Do tego typu gier zaliczyłbym np. Czarne Historie. Mimo uroku i koszmarnie sympatycznych opowieści ta pozycja ma wielką wadę. Każdą kartę można rozegrać raz. Potem już się ją pamięta. Niektóre są tak absurdalne, że będzie się je pamiętało do końca życia. I gdzie tu frajda?

2. Zagrasz, schowasz, zapomnisz, wyjmiesz, powtórzysz. - Tutaj mamy przykład gry, gdzie mimo powtarzalności raczej zapomnimy o wszystkim co było związane z grą. Zagramy w nią kilka razy, po czym schowamy na klika dni/tygodni. Po wyjęciu będzie dla nas jak nowa! Tutaj dobrym przykładem jest Dixit. Mnóstwo kart, ale jeśli gramy z tymi samymi osobami, to granie non-stop przywołuje te same skojarzenia. Krótkie przerwy resetują ten proces.

3. Zagrasz, opracujesz strategię i będziesz się jej trzymał. - Dominion. Czy muszę mówić więcej? OK! Ora et Labora! Jeśli gra pozbawiona jest losowości (lub zawiera jej znikomą ilość), to każdy gracz wymyśli sobie swój własny sposób na grę i będzie się go trzymał. Gdzie tu regrywalność? Ano w tym, że możemy sobie wybrać z kim gramy. Nasza strategia będzie działać lub nie - w zależności od tego jak gra przeciwnik. Z czasem okaże się, że nasz styl wymaga poprawki, bo ktoś wytknął nam niestety potężną lukę w rozumowaniu. Ale to dobrze! Na tym polega piękno takich gier.

4. Zagrasz, zagrasz, zagrasz, zagrasz i za każdym razem to będzie coś nowego! - Idealna definicja Neuroshimy Hex! Mimo duuuuuużej dozy losowości, to gry takie wciągają i są piękne. Ich sednem jest losowość. Czy tym razem dociągnę dobry żeton? Czy tym razem zniszczę jego armie jedną bombą? Czy może przeczekam i wytrwam do kolejnego dociągu? Losowość nie zawsze jest wrogiem gry.

5. Zagrasz i nie będziesz wiedział, czy grasz, czy bierzesz udział w eksperymencie probabilistycznym... - Do tej niechlubnej kategorii zaliczyłbym Mundialito i Mondo. Jak jeszcze to drugie ma jakiś sens i może sprawiać frajdę, tak niestety to pierwsze... Eh. Jaką przyjemność może dawać gra, która polega TYLKO I WYŁĄCZNIE na wylosowaniu kart, które pokazują nam nasze drużyny, a następnie rzucaniu kostką, żeby sprawdzić, która wygrała? Toż to "wojna" bez kart do gry. Nuda, tragedia i...to po prostu nie jest gra. Ktoś mógłby tu wytknąć, że jeśli Mondo to i Galaxy Trucker. Jednak ja po prostu nie potrafię postawić tych dwóch pozycji na równi. Jak dla mnie Mondo to zwykły los plus szczypta myślenia, a Galaxy Trucker to radosny chaos plus "inżynierski" dryg.

Wiem, że spora część Was się ze mną nie zgodzi. Przynajmniej z wyborami gier do kategorii. Ale podział raczej mi się udał. Każdą grę można do którejś przypisać. I tak jak 2, 3 i 4 dają masę frajdy, tak 1 i 5 to skrajności, które staram się omijać. I Wam też radzę.

1 komentarz:

  1. Co do Dixita - zgadzam się całkowicie. Do grupy 3 i 4 dodałabym jeszcze gry kooperacyjne typu Zombicide czy Ghost Stories. Niby jakaś tam strategia już po kilku partiach się wyłania, a tu nagle splot okoliczności/kart sprawia, że cała nasza taktyka bierze w łeb (czytaj: umieramy) :D

    OdpowiedzUsuń